MOSCOW CITY, RUSSIA

piątek, 13 lutego 2015

Tough luck, my friend, but 'No' still means 'No'!

nie jestem przesądna, czy coś, ale dziś piątek trzynastego.
jest w tym coś.
już w nocy obudził mnie ból głowy. jako weteranka przepraw z migreną, powinnam była łyknąć coś natychmiast, po omacku, ale nie - że niby samo minie. a guzik z pętelką.  ktoś, kto nie ma na swoim koncie migrenowych napadów, nie wie o czym mowa. ogólnie mówiąc masz coś na kształt kaca-giganta, plus uczucie, że ktoś ci wbija do mózgu nóż i nim kręci w różne strony. nie polecam i nie życzę nawet wrogowi.
a ja tu muszę działać na pełnych obrotach, bez taryfy ulgowej. jest taka jedna reklama w TV, która jest kwintesencją esencji, że tak powiem. Mama nie może wziąć wolnego od dzieci. tak więc dzielnie udając, że nie chce mi się paść trupem na miejscu, walczę z Sajgonkami i masthevami domowego kieratu. na szczęście tak koło 15'tej, po 6 tabletce Ibupromu Max, widać (czuć!!!!) światełko w tunelu. nie, żeby od razu całkiem przeszło, ale chociaż mogę się schylić bez mdłości, a nawet coś zjeść. ha!!!
dla ukazania pełni tego jakże cudownego obrazka, muszę dodać, że Wiewiór znów jest chory (po trzech dniach w przedszkolu), a Suseł nauczył się włazić na wersalkę. tak, to bardzo fajnie, ale jest jedno 'ale'. nie umie schodzić tyłem ... więc z niej z całym impetem zeskakuje. uroczo, nieprawdaż? i tak oto, co jakiś czas, muszę ją łapać - przeważnie w ostatniej sekundzie, za najbliższą mi kończynę, żeby nie wyła jak Nazgul, po bliskim kontakcie z parkietem.
a tak z dobrych wieści, to wracamy na cały kwiecień do KRK. tym razem nie udało nam się zdążyć na czas ze złożeniem papierów na Pobyt Czasowy i teraz muszę zdawać jeszcze egzamin państwowy z języka, historii i prawa rosyjskiego.
zawsze o tym marzyłam.
no zawsze.


niedziela, 18 stycznia 2015

But I keep cruising Can't stop, won't stop moving

Nieważne, jak bardzo chciało by się zatrzymać czas, przychodzi ten moment, kiedy 'kiedyś/jutro' staje się dziś. a wtedy trzeba wziąć to na klatę, zakasać rękawy i złapać byka za rogi, czyli  coco jumbo i do przodu. 
Pakowałam walizki już tyle razy w życiu, że powinnam być chyba ekspertem w tej dziedzinie. ale żeby nie było za różowo,  za każdym razem poziom trudności jest inny. a to ja plus jedno dziecko, a to ja plus dwie sztuki bajtli, czasem  dołącza też do nas Misha. no i warto mieć na uwadze,  jaka to też pora roku przed nami  i ile tym razem mamy spędzić w Mordorze/ Domu 1.  
a jak człowiek już upchnie kolanem te tony wszelkiej maści wszystkiego w 3 walizki, każda o masie dozwolonej 23 kg i je szczęśliwie zda na bagaż, to trzeba jeszcze przejść kontrolę osobistą. gdybym była masochistką, to to właśnie byłaby  moja ulubiona część podróży. 
ja rozumiem (ok, staram się) standardy bezpieczeństwa, ale to co dzieje się na polskich lotniskach, to jest jakiś czeski film. Nigdy nie biorę do bagażu podręcznego rzeczy zakazanych (bomby, noże, piły łańcuchowe, c4), więc zawsze mam nadzieję, że tym razem nie wybebeszą mi mojej misternie spakowanej torby z żarciem/ pampersami/ nocnikiem/ zmianą ubrania od stóp do głów/ innymi dziecięcymi masthevami. ale nie. zawsze jest:
- kartę pokładową proszę
- proszę wyjąć tablecik (!!!!!), komputerek (?!?!?!)
- ciecze proszę wyłożyć do pojemnika oddzielnie
- a jedzenie dziecięce jakieś pani ma? ... to proszę wyłożyć.
- zegarek proszę zdjąć
- i pasek
- i kieszenie opróżnić
- oooo, coś piszczy, proszę jeszcze raz. 
- o, spineczki (!!?!?!) ma pani w kieszni
- a nie. dalej piszczy. to buty niech pani zdejmie. 
i teraz hit. wózek nam się nie mieści - PROSZĘ ZDEMONTOWAĆ KOŁA. 
a ja się pytam którą ................ (miejsce na epitety) ręką? przypominam, że na ręku mam jedno wyjące dziecko (Suseł), a u nogi wyje mi drugie (Wiewiór). 
po tych wszystkich akrobacjach, plus składanie tego całego tatałajstwa na czas z powrotem, jestem mokra jak mysz. a gdzie tam lot!!! jak ma się pecha, a przy LOCIE prawie zawsze się ma,  to nie podstawią rękawa, tylko trzeba dymać do/z autobusu. a w zimie dochodzą jeszcze do obrazka powyżej kurtki i inne szaliki. 
miody.
a może by tak jakiś Prozac następnym razem?
kusząca propozycja. 

czwartek, 1 stycznia 2015

Clap along if you know what happiness is to you

jak mawia ostatnio Wiewiór - 'o kurcze pieczone' -  znów mamy zmianę daty, Nowy Rok znaczy się.
niestety zabierałam się w grudniu do pisania jak pies do jeża i zamiast teraz, jak Pan Bóg przykazał, oglądać żenujące występy sylwestrowe i nieśmiertelnego Krzysia Ibisza, czuję się w obowiązku nadrobić zaległości w... eeee... no... ten TYM roku.
a więc może małe podsumowanie.
- Suslik. pojawił nam się 18 lutego i dzielnie walczy o swoje miejsce w Rodzinie. chodzi i chuligani. sycząc jak Gollum, wybebesza szuflady, liże wąż od prysznica, ssie kable od ładowarek, przestawia programy w pralce i cały czas się uśmiecha.  jednym słowem - garnie się do życia.
- łeb w łeb idzie pięcioletni już Wiewiór ze swoimi akcjami w stylu 'pomogę Mamie w sprzątaniu' (patrz: mycie podłogi nieodciśniętym mopem). ze zmiennym powodzeniem idzie jej przyzwyczajenie się do nowej rzeczywistości z siostrą na pokładzie (dzielenie się itd, itp.), oraz nauka obu alfabetów. do tego dochodzą jeszcze problemy z gardłem: heh, po Tatusiu odziedziczyła urodę, po Mamusi francowaty charakterek i rzeczone migdałki do usunięcia. ach te geny!!!
- wojny Sajgonek o ... no właśnie. nie śniło mi się nigdy, że mając wiele pięknych zabawek, można walczyć zaciekle o dzwon do przetykania umywalki, rogalkę, albo stare pokrywki. i nie ma, że boli - obie muszą mieć tę jedną nieszczęsną rzecz NATYCHMIAST, TERAZ, JUŻ. przegrana strona wyje zawsze jak Nazgul i leje łzy, jak fontanna.
- funkcjonowanie z dwójką dzieci. nie powiem - nastawiałam się na grosze przeprawy, Suseł jest raczej ugodowy z charakteru. CZASEM jednak mam dość robienia WSZYSTKIEGO (dosłownie!!!) z dzieckiem przy nodze. mam po kokardy wycia, domagania się, wymuszania. chciałabym przestawić mózg, nie biegać wszędzie i nie spieszyć stale, bo jeszcze to i tamto i siamto. niestety nie da się wyłączyć dziecka jednym guzikiem. szkoda.
- piąta rocznica ślubu.
- tyle spaceruję z Suslikiem, że zajeździłam stary wózek. okazało się też, że ten model nie jest już produkowany i nie można dostać części zapasowych, więc klops. musiałam na gwałt kupić nowy, przyprawiając przy tym całą rodzinę o odruch wymiotny swoimi ciągłymi wywodami o kołach, kolorach i wymiarach.
- niski kurs rubla. nikt chyba nie lubi tracić i to długoterminowo.

To był dobry rok. nikt nie umarł, ba - przybyło nas, wszyscy zdrowi.  zima kiedyś się skończy.
JEST DOBRZE.
e, fajnie jednak mieć dzieci. sami powiedzcie.
Wiewiór był u kolegi (akcja dzieje się jeszcze w Moskwie). przychodzi do domu i podekscytowana zaczyna opowiadać, co robili. bajki oglądali:
-(Wiewiór) ... i nagle wchodzi taka WIELKA DUPA!!!
- (ja, z paniką) !!!!??!?!?!?! AAAAAA!!! jaka dupa, co wyście tam wymyślili?!?!?!
- (Wiewiór, zły) no Mamo, tak, no... ta no PUPA!!!!
- (ja) yyyyyy?? jaka pupa? co to był za film?
- (Wiewiór): Muminki!!!
- (ja, z ulgą) może BUKA?!?!?!
- (Wiewiór) tak, tak Buka!!!!
- (ja) ufffffffffffffffffff.

czego i Wam życzę.
i jeszcze zdrowia.
psychicznego też.

czwartek, 20 listopada 2014

I know a place Where the grass is really greener

Susel na spi na balkonie, Aleksandra bawi sie u kolegi dwa pietra nizej.
ciiiiiisza.
jakiz to szok dla moich uszu. a moze to tylko halucynacje? moze tylko mi sie tak wydaje ze zmeczenia? niedospania?
Sajgonka Mlodsza chyba jednak wreszcie doczeka sie zeba, bo od kilku dni jest nerwowa (ha! jednak moje geny tez ma!!) i duzo gorzej spi. slini sie jak buldog do dawna, wiec to sie nie liczy. gorzej tez je, co doprowadza mnie do rozstroju nerwowego. ostatnio dalam sie poniesc niezdrowej fantazji, i wymyslilam, ze dzieciece krzeselko do karmienia powinno miec tez w standardzie pasy unieruchamiajace odpowiednio: glowe i rece. tak tak. jak krzeslo elektryczne. nie inaczej.
eh!!!
ale wracajac na ziemie.
Aleksandra w końcu przestala byc mega pociagajaca i pozwolono nam isc do przedszkola. cieszylam sie tym faktem nie dluzej, niz godzine, bo kiedy zadzwonilam do wychowawczyni, ze planujemy wielki come back, poinformowala mnie, ze w naszej grupie jest ospa. no super.
normalnie bym sie nawet ucieszyla, bo lepiej przejsc toto w dziecinstwie, ale nie kurcze na tydzien przed lotem do Polandii. jeszcze by nas tu zatrzymali na granicy. no bo chyba nikt by nie uwierzyl w wersje uczulenia na truskawki w srodku zimy.
jak nie kijem go, to pala.

niedziela, 16 listopada 2014

I can't remember to forget you!

znow przerwa w mysleniu... yyy, to jest, chcialam powiedziec, w pisaniu oczywiscie.
czas galopuje, a ja staram sie dotrzymac mu kroku, albo chociaz nie wypasc z zakretu. nie powiem, zeby mi sie to udawalo o tak, bez wysilku, ale najwazniejsze, ze jednak jakis tam kontakt z baza mam.
a dzieje sie, oj, dzieje.
Wiewior mial moze jakis tydzien przerwy w katarze, potem znowu wrocily moje ukochane spiki po pas. jak? kiedy? do przedszkola nie poszla po ostatnim razie, ale widac cos znow poszlo nie tak. hmmm... moze jednak nie powinno sie jezdzic po mrozie na hulajnodze i wrzeszczec? no nie wiem. ale cytujac sama zainteresowana:
- 'oj, Mama, tak jezdza chlopaki!!'.
cokolwiek to znaczy. widocznie sie nie znam.
Susel przeistoczyl sie w mix karaluchow i mrowek faraonek z szarancza: JEST WSZEDZIE. WSZYSTKO ZUJE, nadal nie ma zebow. interesuje ja wszystko, z otwartym sraczem wlacznie. juz kilka razy probowala go lizac. mmm!!! no miodzio. a drzwi musze zostawiac otwarte, bo Aleksandra nie umie przekrecic galki.
a ja?
a ja jestem w polowie rajdu za nowym Pozwoleniem na pobyt czasowy (РВП). troche sie tam pozmienialo na lepsze, ale generalnie nadal wszystkie te procedury sluza upodleniu i upokorzeniu czlowieka. nie stala mi sie w tych klinikach zadna krzywda, ale ktoregos dnia, po powrocie do domu, ryczlam z bezsilnosci jak bobr. a jako ze zrobilam sobie makijaz, zeby nie straszyc innych petentow, to sie rozmazalam i bardziej przypominalam pande, niz bobra.
a jeszcze najgorsze - skladanie dokumentow - przed nami. przewiduje kilkakrotne podchody. i nie ma, ze boli.
no.
to bez odbioru.
aaa!!! jaka ze mnie Matka!!! 5 listopada Wredny skonczyl 5 lat!!!!
az sie kilkakrotnie poplakalam ze wzruszenia... ze... ze... ze...
ze ja jeszcze zyje!!!!!!!!