MOSCOW CITY, RUSSIA

sobota, 13 sierpnia 2011

Highway to hell






mądrzy ludzie twierdzą, że po urlopie trzeba sobie wypocząć. święte słowa. szczególnie, kiedy nieopatrznie wybiera się jako cel wakacyjnej pielgrzymki rodzinnej tzw. polskie morze.
ostatnio byłam nad Bałtykiem jakieś 9 lat temu. no dobra - 4 ... chociaż dwie godziny na plaży w Jurmali z Anusiakiem się nie liczy.
morze, jak to morze, nie zawiodło. jest coś pięknego i jednocześnie strasznego w bezkresie fal. zawsze mnie fascynowały barwy wody, które zmieniały się w zależności od pory dnia i pogody... i tu mój entuzjazm się skończył.
miałam wrażenie, że trafiłam do piekła: disco polo na pełny regulator, smród smażonej/wędzonej ryby, wszechobecne komary i ludzi więcej, niż miejsca. sprawę cen przemilczę, bo ma samo wspomnienie ciśnienie mi rośnie, a po co się na noc denerwować? jakby tego było mało, wszędzie pod górkę. dosłownie: nie wiem, gdzie był mój zdrowy rozsądek, gdy wybierałam Jastrzębią Górę. przecież każdy wie, że tam bez stopni ani rusz. i to ilu!!! mimo to Wiewiór maszerował dzielnie po i ze schodów i chyba był jedyna istotą, której się to podobało. pogodę miałyśmy świetną. nie to, żeby jakieś upały nas rozpieszczały - co to, to nie - ale narzekać nie mogę: padało raz. jakoś specjalnie strzaskana na mahoń nie jestem, ale to chyba bardziej wina Wrednego, który nie dał mi spokojnie i po boshemu się poopalać, wymyślając łażenie po kamyki lub wodę.
podsumowując - fajnie było. nawet Wredny polubił w końcu piasek, a ja prawie zasnęłam na plaży wsłuchując się w szum fal... potem niestety trzeba było zwijać żagle. za dużo 'wywczasu' i jeszcze mi się przewróci w głowie :)


Brak komentarzy: