
zawsze lubiłam sporty ekstremalne. oglądać. to fakt. te emocje, adrenalina. nigdy nie przypuszczałam, że można uprawiać ten rodzaj aktywności nie ruszając się z domu. tak.
tu właśnie leży (sic!) pies pogrzebany. wczorajsza diagnoza zabrzmiała jak wyrok - 3 dni W DOMU!!!! aaaaaaaa!!! jeszcze zanim lekarz wyszedł miałam wizję siebie skaczącej z okna, ale mniejsza o szczegóły. i jak zwykle winne zębiska, które nie dają nam spokoju i obecnie wywołały ból uszu u Wrednego, który - jeżeli to w ogóle możliwe - zrobił się jeszcze bardziej wredny. biedaczysko i tak jest dzielne, bo nie najgorzej znosi ten dyskomfort.
gorzej ze mną - uziemiona w przysłowiowych 4 ścianach czuję się jak w więzieniu. do tego w ramach akcji solidarności z własnym dzieckiem i łączenia się z nim w bólu posłuszeństwa odmówił mi - dosłownie - kręgosłup. nie mogę się ruszyć bez tabletki przeciwbólowej. tak więc Dom 2 chwilowo zamienił się oddział geriatryczny z całym arsenałem kropelek do uszu, maści rozgrzewających i innych medykamentów godnych wieku bardziej zaawansowanego.
jak nic - downhill :>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz